Do dziś budzą się na ujadanie psów, nie znoszą zapachu lizolu, boją się krzyku, nienawidzą ognia, równiutko – w kostkę składają ubrania. Dziś to ludzie w podeszłym wieku – kiedyś dzieci – więźniowie obozu Auschwitz. Nie mieli imion tylko numery. Nie bawili się zabawkami, nie przytulali i nie płakali, bo musiała być cisza. Oderwani od rodziców, rzuceni w okropną rzeczywistość, która jest nie do wyobrażenia dla współczesnych kilkuletnich dzieci.
Obecnie, w 70 rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz, swój strach i fobie zdołali stłumić na tyle, aby spotykać się jak co roku (od kilkudziesięciu już lat pod obozową bramą. Cel – to nie przywołać bolesne wspomnienia głodu, zbrodni i poniżania lecz być żywym przykładem na to jaki „los zgotowali ludzie – ludziom” i jakie zagrożenie niesie za sobą każdy fanatyzm. Wiedza szkolna i encyklopedyczna to za mało, aby uczulić obecne dzieci i nastolatków na tą – chyba najtragiczniejszą kartę martyrologii narodu polskiego. Martwe słowa „krematoria”, „podludzie”, „tatuowanie obozowych numerów”, „komory gazowe” nabiorą znaczenia tylko wtedy gdy opowiedzą swoje losy ludzie, którzy przeżyli Oświęcim – niezależnie od nacji – Polacy, Żydzi, Romowie, Białorusini.
27 stycznia w Auschwitz-Birkenau zjawiło się 300 byłych więźniów. 10 lat temu w obchodach 60 rocznicy wyzwolenia obozu brało udział jeszcze 1500 byłych więźniów. Możliwe, że w następnej okrągłej, 80 rocznicy, prawdziwych bohaterów tych wydarzeń będzie nieliczne grono.
Wśród obozowych dzieci był nasz kolega, sąsiad, działacz ZSL i PSL, prezes Związku Inwalidów Wojennych – Franciszek Kopeć. Dziś ma 88 lat, jest nadal aktywnym człowiekiem o jasnym umyśle i potrafi barwnie i z wielkim przejęciem opowiadać swoje obozowe przeżycia. Mając 15 lat, 18.III.1943r. trafił do Auschwitz-Birkenau. W sierpniu 43r. przerzucono go wraz z innymi dziećmi do obozu w Mauthausen (którego więźniowie ciężko pracowali w kamieniołomach). W kwietniu transportem trafił do austriackiego obozu Gusen w Alpach. Pamięta ogromny mróz, śnieg, sen na gołej ziemi, huk wystrzałów, które uśmiercały maruderów i tych którzy nie mieli siły iść dalej. Wszystkie zdarzenia wspomina z fotograficzną dokładnością. Dwie ucieczki z Oświęcimia, których bohaterowie zostali złapani i zamęczeni na śmierć, a ich współtowarzysze niewoli „ćwiczyli żabki” przez kilkadziesiąt godzin do czasu ich ujęcia, okropną zupę ze szpinaku, kapusty i wody, skromne racje chleba będącego jednocześnie środkiem płatniczym w obozie, dymiące krematoria, strach więźniów, głód i pracę ponad siły. Doskonale też pamięta dzień wyzwolenia obozu przez Amerykanów, 5.V.1945r. Dwa dni wcześniej Niemcy opuścili obóz ukradkiem. Więźniowie szukali jedzenia, Pan Franciszek znalazł w kuchni 5 kg dżemu i dwa chleby. Gołym rękami wraz z innymi więźniami z bloku jedli dżem, jego smak pamięta do dziś. Pamięta też skutki tego kroku, wyposzczony organizm zareagował wymiotami, bólem brzucha i gorączką. Amerykanie zastali ich w Linz – miasteczku koło obozu. Dano im polsko-amerykańskie dokumenty. Ludzie z miasteczka bali się ich panicznie, ale oni nie myśleli o zemście. Karnie ustawili się w kolejce do miejscowego fryzjera, który skracał im włosy, likwidując dotychczasowe „ścieżki” wzdłuż głowy – jeden ze znaków rozpoznawczych więźniów. 2 lata, 2 miesiące i 20 dni tyle trwała gehenna Pana Franciszka. Wyszedł z niej pozornie bez szwanku, bo byli tacy co tracili rozum i zdrowie. On przeżył i w pełni świadomości – jako jeden jedyny żyjący mieszkaniec naszego powiatu (który przeżył obóz w Oświęcimiu) może opisać koszmar tamtych zdarzeń. Dziękujemy mu za to, darząc ogromnym szacunkiem. Franciszek Kopeć jest jednym z bohaterów książki „Mali bohaterowie wielkiej wojny”, jego numer obozowy to 109 063.
Pełnomocnik Starosty d/s Kombatantów
i Osób Represjonowanych Brygida Jakubowicz
Wydrukuj stronę