Rozmowa z Natalią Bajor – tenisistką stołową, Wicemistrzynią Europy juniorów

 

i medalistką wielu prestiżowych zawodów.

 

Niewielu jest w naszym województwie młodych ludzi, którzy w wieku 17 lat mogą poszczycić się takimi sukcesami jak brzeżanka Natalia Bajor. Od wielu lat w mediach co rusz pojawiają się informacje o kolejnych sukcesach tej utalentowanej tenisistki stołowej. W ostatnim czasie brała ona udział w Młodzieżowych Igrzyskach Olimpijskich w Nankinie. Wyprawę do wschodniej części Chin pomógł sfinansować m.in. Starosta Powiatu Brzeskiego Maciej Stefański. Z poniższego wywiadu czytelnicy będą mogli dowiedzieć się o początkach przygody Natalii z tenisem stołowym, jej sukcesach i poświęceniu, jakie niezbędne jest do tego, by osiągać coraz lepsze wyniki sportowe.

Krystian Ławreniuk: Zacznijmy od pozornie prostego, a być może najtrudniejszego pytania – dlaczego akurat tenis stołowy? W Polsce to nie jest chyba bardzo popularna dyscyplina sportowa.

 

Natalia Bajor: Tenis stołowy wybrałam już w wieku pięciu lat. Wtedy właśnie zaczęłam treningi. Mój dziadek i ojciec zajmowali się tym sportem amatorsko. Chodziłam razem z bratem ich oglądać. Gdy padła propozycja żebym zaczęła uczęszczać na sekcję dziecięcą, to długo się nie zastanawiałam. Zaczęłam na nią chodzić dwa razy w tygodniu. Później, w wieku sześciu lat, trenowałam już codziennie. Na treningi odprowadzali mnie na zmianę – ojciec, dziadek i mama.

 

K.Ł.: A jak rodzina zareagowała na to, że sport zaczął być tak ważnym elementem twojego życia. Wiadomo, życie profesjonalnego sportowca, to życie pełne wyrzeczeń. Ty zaczęłaś trenować w bardzo młodym wieku – co ze szkołą, innymi zainteresowaniami?

 

N.B.: Moi rodzice nigdy nie mieli nic przeciwko temu żebym zajęła się sportem. Ja sama też bardzo chciałam rozwijać się w tym kierunku. Cały czas staram się nie zaniedbywać szkoły, a przede wszystkim być coraz lepszą w tym co robię.

 

K.Ł.: A w którym momencie uświadomiłaś sobie, że to jest właśnie „to”; że tenis stołowy jest twoim sposobem na życie?

 

N.B.: Stało się to wtedy, gdy zaczęłam odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej i pojawiły się dobre wyniki na dużych imprezach.

 

K.Ł.: Ile trzeba trenować żeby odnosić takie spektakularne sukcesy?

 

N.B.: Na pewno dwa razy dziennie. Ja rano trenuję od 7.00 do 8.30, później idę do szkoły. Popołudniu trenuję drugi raz od 17.00 do 19.30.

 

K.Ł.: Zawody, w których bierzesz udział odbywają się w różnych miejscach na świecie. Dojazd, zakwaterowanie, sprzęt – to wszystko kosztuje. Jak udaje się rozwiązywać kwestie finansowe?

 

N.B.: Na początku moimi jedynymi sponsorami byli rodzice i dziadek. Kolejne osiągnięcia sportowe spowodowały, że było trochę łatwiej o wsparcie. Dostawałam coraz więcej rzeczy z klubu. Od kilku lat mam podpisany kontrakt z firmą zajmującą się tenisem stołowym. Dostaję od nich zarówno sprzęt, jak i odzież.

 

K.Ł.: Zatrzymajmy się na chwile przy sprzęcie. Ludziom pewnie się wydaje, że tenis stołowy to stosunkowo tani sport. Jak to wygląda w rzeczywistości?

 

N.B.: Profesjonalną deskę kupić można od 200 do 1200 złotych – ja osobiście nie lubię grać zupełnie nową deską, starsza jest lepsza, bo jest większe czucie. Okładziny kosztują od 100 do 260 złotych. Zmieniam je mniej więcej co miesiąc. Czasami szybciej, jeśli są jakieś ważne zawody. Znam ludzi, którzy wymieniają okładziny co dwa tygodnie, a nawet co dziesięć dni. Pozostaje jeszcze kwestia miejsca, w którym się trenuje. W moim przypadku jest to hala przy Uniwersytecie Wrocławskim.

 

K.Ł.: Wróćmy jeszcze na chwilę do spraw związanych z edukacją. Jak przy tych wszystkich treningach i zawodach udaje ci się jeszcze uczyć i chodzić do szkoły?

 

N.B.: Nie jest łatwo, ale zdaję sobie sprawę, że nauka jest najważniejsza i staram się robić wszystko żeby jej nie zaniedbać. Chodzę aktualnie do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, do klasy z pływakami. Jest nas jedenaście osób i każdy jest mocno związany ze sprawami sportowymi. Wszyscy zmagamy się z podobnymi problemami. Oprócz szkoły i sportu nie mam czasu właściwie na nic więcej. Jak wracam do domu, to spędzam czas z mamą. Rzadko gdzieś wychodzę, ale lubię to co robię i jestem szczęśliwa.

 

K.Ł.: Porozmawiajmy o ostatnich zawodach, w których brałaś udział. Gdzie one się odbywały?

 

N.B.: Były to Młodzieżowe Igrzyska Olimpijskie w Nankinie. To była największa impreza w jakiej dotychczas brałam udział. Bardzo mi się podobało w Chinach. Wszystko było wspaniale zorganizowane. A jeśli chodzi o tenis… to moim zdaniem wypadłam średnio. Miałam trochę pecha, bo w mojej grupie poziom był bardzo wyrównany i o tym kto z niej wyjdzie zadecydował bilans setów, ja miałam gorszy niż moje rywali. Nie mogła zatem powalczyć o najwyższe miejsca.

 

K.Ł.: Zawsze jak oglądam tenisa stołowego na olimpiadzie, ale zerkam na jakieś rankingi, to widzę, że jest to dyscyplina całkowicie zdominowana przez Chińczyków. To reprezentanci tego kraju zdobywają wszystkie najwyższe trofea. Czy w młodszych kategoriach wiekowych też tak jest?

 

N.B.: Oczywiście. Dzieje się tak dlatego, że w Chinach najlepsi tenisiści trafiają do specjalnych ośrodków szkoleniowych. Ta czołówka trenuje po sześć do ośmiu godzin dziennie. Nie chodzą do szkoły, skupiają się tylko na tenisie stołowym. Ponadto czuwa nad nimi cały sztab trenerów. Jest rehabilitant, osobny trener od rozgrzewki, osobni od narzucania piłek, techniki, serwisu. U nich jedne trener zajmuje się dwoma zawodnikami, a u nas dwudziestoma.

 

K.Ł.: I nie boisz się tego, że wybrałaś dyscyplinę tak bardzo zdominowaną przez jedną nację?

 

N.B.: Chciałabym tą dominację rozbić, być w czołówce, ale zdaję sobie sprawę, że przede mną jest jeszcze bardzo dużo pracy.

 

K.Ł.: To na kim się wzorujesz? Kto jest twoim tenisowym guru?

 

N.B.: Oczywiście Chinka (śmiech)LIU Shiwen – sześciokrotna medalistka Mistrzostw Świata.

 

K.Ł.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę ci, aby w przyszłości mówiło się nie o dominacji Chin, ale o tym, że jest taka Polka z Brzegu, która zgarnia wszystkie najważniejsze medale w tenisie stołowym.

 

N.B.: Dziękuję bardzo.

 

 
Wydrukuj stronę